poniedziałek, września 26, 2005

Wybory

Przepraszam, że ostatnio nie pisałam, ale czasu ciągle brakuje. Od zeszłego tygodnia mam nowy grafik. Dwa razy w tygodniu pracuję do 19.30, co oznacza, że czasu dla siebie mam jeszcze mniej. Ostatni tydzień był absolutnie szalony jeśli chodzi o tempo pracy i o niczym innym nie myśle, jak o tym, że za 2 tygodnie o tej porze będę się już od 2 dni byczyć na Fidżi. Właśnie stałam się szczęśliwą posiadaczką nowej karty pamięci do aparatu, więc zdjęć będzie dużo i z pewnością część z nich znajdzie się na blogu.
Weekend zleciał niesamowicie szybko. W sobotę całe Sydney szalało, bo tutejsza drużyna footballowa (tzn. rugby – na rugby mówią tu football) – Sydney Swans – po raz pierwszy od 72 lat wygrała mecz finałowy w Australian Football League. W mieści panuje euforia, na słynnym Sydney Harbour Bridge powieszono 10-metrową flagę z logo drużyny. Klimat mniej więcej taki, jak u nas za każdym razem gdy Adam Małysz zdobywał kolejne puchary świata.
W niedzielę – jak przystało na świadomą swoich obowiązków obywatelkę RP – wybrałam się rano do konsulatu oddać swój głos w wyborach parlametarnych. Muszę przyznać, że byłam pozytywnie zaskoczona ilością osób głosujących w konsulacie. Prognozowane wyniki wyborów dosyć mnie zakoczyły, ale poczekajmy na wynik oficjalny. Wybory prezydenckie mnie ominą, bo jak już wspomniałam, będę się byczyć na Fidżi. No ale jakoś to przeżyję :- )

poniedziałek, września 12, 2005

Latawce, dmuchawce, wiatr

No, może nie było dmuchawców, ale latawce i wiatr to jak najbardziej :- )
Po dosyć pracowitym tygodniu nastał wreszcie weekend. Sobota była jak zwykle leniwa – spanie, czytanie, pranie, sprzątanie. W niedzielę dzień zaczęłam jak w każdą niedzielę – od cotygodniowej porcji wiadmości z Polski serwowanej przez TVP za pośrednictwem lokalnej stacji telewizyjnej SBS. Nie wiedzieć czemu TVP zawsze przesyła do SBS wiadomości o tydzień „przeterminowane”. Tak więc zazwyczaj oglądam njusy, o których w necie czytalam już dawno temu. Ale sama możliwość słuchania naszej pięknej polszczyzny w wykonaniu Beaty Chmielowskiej-Olech to już coś :- )
Po serwisie informacyjnym wsiadłam w autobus, który zawiózł mnie na najbliżej od mojego miejsca zamieszkanie położonej plażę – Coogee (10 minut autobusem). Z Coogee ruszyłam wzdłuż wybrzeża w kierunku najsławniejszej plaży w Australii – Bondi. Na Bondi odbywał się wczoraj XXVII Międzynarodowy Festiwal Latawców. Nie mogłam przegapić czegoś takiego! Trasa między Coogee a Bondi ma jakies 5km długości i jest chyba jedną z najbardziej malowniczych w Sydney. Cały czas idzie się wzdłuż wybrzeża mijając po drodze kolejne plaże i zatoki. Widok na ocean jest cudowny. Dosyć niezwykłym widokiem jest ogromy cmentarz mniej więcej w połowie drogi. To pierwszy cmentarz w widokiem na ocean jaki było mi dane widzieć!
Na Bondi dotarłam koło 13.30. Plaża jak zwykle była pełna ludzi, ale tym razem było ich jeszcze więcej niż zwykle. Oczywiście wszystko za sprawą latawców. Całość nie była może tak spektakularna jak się spodziewałam (ale ja zawsze za dużo od wszystkiego oczekuje), ale był to widok całkiem miły dla oka. Latawce były przeróżne – małe i duże, wielobarwne i jednokolorowe, nieskomplikowane i bardzo skomplikowane. Latawce prezentowali amatorzy i profesjonaliści – tak, są na tym świecie osoby profesjonalnie budujące latawce :- ) Popatrzyłam w niebo przez godzinkę i ruszyłam w drogę powrotną. Cóż za miła niedziela :- ) Niestety po niedzieli jest zazwyczj poniedzialek ...

Z Coogee do Bondi