Outback Australia. Jakby zupełnie inny kraj. Przede wszystkim przestrzeń. Aż trudno opisać, jakie to uczucie jechać przez 500km i spotkać na trasie tylko jedną czy dwie małe stacje benzynowe. Ani jednego miasteczka, ani jednej wioski. Zupełna pustka. Droga ciągnąca się godzinami. Wokół czerwono i pomarańczowo. To co zaskakuje to całkiem spora ilość roślinności. Spodziewałam się krajobrazu o wiele bardziej pustynnego. Tymczasem było dosyć zielono. Oczywiście wszystko rośnie na tej niezwykle czerownej glebie.
Z Alice Springs wyruszyliśmy o 6.30 rano. My, czyli nasza mała grupką podróżników. 22 osoby. Niektórzy w trasie od 11 miesięcy, inni przyjechali do Australii na krótkie, 3-tygodniowe wakacje. Połowę grupy stanowili Brytyjczycy (oczywiście), którzy stanowią chyba połowę wszystkich podróżników w Australii. Druga połowa była dosyć międzynarodowa – Irlandia, Kanada, Hiszpania, Korea, Niemcy, no i Polska : -)
Do zobaczenia mieliśmy trzy miejsca – King’s Kanyon, The Olgas, no i oczywiście Uluru (Ayers Rock). Ale atrakcji było jednak znacznie więcej. Po pierwsze – noclegi. Otóż spaliśmy pod gołym niebem. Niby nic wielkiego, ale jeśli weźmie się pod uwagę, że temperatura w nocy wynosiła koło 5 stopni, to robi się z tego niezłe przeżycie : -). Oczywiście mieliśmy śpiwory, ale i tak niektórym było zimno. Do tego dołożyć trzeba fakt, że przez 3 dni nie mieliśmy dostępu do prysznica ani normalnych toalet i nosiliśmy te same ubrania, w których także spaliśmy (jedyne rzeczy, które mogliśmy wziąśc ze sobą na trasę to szczoteczka i pasta do zębów oraz śpiwór). Było więc bardzo harcersko. Nikt jednak nie narzekał, wszyscy świetnie się bawili.
Pierwszego dnia pojechaliśmy do King’s Kanyon. Kanyon widać już z bardzo daleka. Teren wokół jest płaski jak stół, więc taka całkiem pokaźna formacja skalna bardzo się wyróżnia. Trasa wędrówki miała 6 km długości. Zaczęło się dosyć stromo od tzw. Heartbreak Hill. Ale już po kilku minutach wspinaczki trasa była juz dosyć płaska. Wokół dominował kolor żółty – kolor kanionu. Widok z góry był przepiękny – dziesiątki, setki kilometrów czegoś na kształt stepu. Taka ogromna przestrzeń bardzo zachwyca jeśli na codzień mieszka się w mieście.
W okolicach Kanionu spędziliśmy kilka godzin. Późnym popołudniem udaliśmy się na do naszego obozu. Na kolację był gulasz z wielbłąda (tak! wielbłąda!).
W międzyczasie zrobiło się całkiem chłodno. O ile w ciągu dnia temperatura wynosiła około 22-25 stopni, to w nocy spadała do jakiś 5 stopni. Było więc chłodnawo. Ale noc przeżyliśmy.
Pobudka była o 6.00. Szybko zwinęliśmy prowizoryczny obóz i udaliśmy się do the Olgas. Muszę przyznać, że to miejsce zrobiło na mnie większe wrażenie niż Uluru. Może dlatego, że Uluru widziałam setki razy w telewizji i w książkach. Olgas to była nowość. To formacja skalna, która z daleka wygląda jak kilka ułożonych koło siebie gałek lodów w kolorze ceglanym (patrz zdjęcia poniżej). Wędówka wokół Olgas zabrała nam około 3 godziny. Czułam się jak japońska turystka pstrykając zdjęcia jak najęta. Ale jak się powstrzymać, gdy wszystko wokól tak piękne.
Po doskładnym zapoznaniu się z Olgas udaliśmy się do położonej 15 km dalej słynnej skały Uluru zwanej także Ayers Rock. Uluru jest OGROMNE. W obwodzie ma ponad 10km. Ponoć to co widzimy to tylko czubek całości. Różne źródła mówią, że pod ziemię schowne jest 2/3 skały. Inne źródła twierdzą, że skała ciągnie się aż 7km wgłąb ziemi. Niesamowite! Uluru oficjalnie sklasyfikowana została jako największa skała na ziemi. Ale swoją popularnośc zawdzięcza chyba głównie swojemu niezwykłemu kolorowi, który w dodatku zmienia się gdy tylko słońce zmieni swoje położenie. Zachód słońca to prawdziwy przegląd kolorów. Ale naprawdę spektakularny był wschód słońca następnego dnia. Absolutne cudo. Po wschodzie słońca zabraliśmy się za dokładne poznawanie Uluru. Obeszliśmy cała skałę, całe 10 km scieżki, która biegnie wokół skały. Bardzo, bardzo ładnie :- )
Koło 13.00 trzeba było wracać do Alice Springs. Przed nami było 500km drogi przez pustowia. Na trasie jakieś 2 stacje benzynowe. Żadnych wiosek ani miasteczek. Nic. Nastroje w naszym wesołym autobusie były nieco inne od tych sprzed dwóch dni. Wszyscy zmęczeni, brudni, średnio pachnący (to była trzeia doba w tych samcy ciuchach), ale bardzo zadowoleni. W końcu widzieliśmy coś bardzo niezwykłego.