Do Darwin przylecieliśmy o 12.30 w nocy, 26 grudnia. Pierwszą rzeczą jaka nas uderzyła była temeratura. Od pewnego czasu w Sydney było raczej zimno, a tu nagle koło 25 stopni i to w środku nocy! Marta i Krzysiek czekali już na nas więc szybko wskoczyliśmy do samochodu i udaliśmy się do ich przytulnego mieszkanka, raptem 10 minut od lotniska. Po zakwaterowaniu przyszedł czas na właściwe powitanie. Na stół powędrowała wiśniówka wyprodukowana przez Polmos Bielsko-Biała, a zakupiona w sklepie monopolowym w Sydney, oraz inne napoje sprzyjające wspominaniu starych dobrych czasów. Wspominanie przeciągnęlo sie do godziny 5 rano, tak więc kolejny dzień minąl głównie na odsypianiu poprzedniej nocy i snuciu sie z kąta w kąt. Ja z Przemkiem postanowiliśmy poznać trochę okolicę i wybraliśmy się na spacer na pobliską plażę, ale po 20 minutach byliśmy już znowu w domu – upał był nie do zniesienia, szczególnie po tak ciężkiej nocy. Tego dnia nie było już ciągu dalszego przywitania i wspomnień, gdyż czekała nas pobudka o 6 rano. Celem było miejsce zwane Katherine’s Gorge położone 300km na południe od Darwin. Katherine’s Gorge to rzeka płynąca w czymś w rodzaju wąwozu, tudzież w kanionie. Wąwóz/kanion podzielony jest naturanymi przeszkodami wodnymi na 13 odcinków. Z racji pory deszczowej mogliśmy zobaczyć tylko dwa odcinki. Pogoda była dosyć kiepska, było pochmurnie i momentami padało, ale pod koniec rozpogodziło sie i wtedy to Gorge pokazało swoją całą urodę. Wcześniej, w drodze do Katherine’s Gorge zatrzymaliśmy się w pobliskim miasteczku Katherine, które zaskoczyło nas głównie tym, że wzdłuż głównej ulicy rozstawione były głośniki na słupach, z których płynęła skoczna muzyka!
Następnego dnia wybraliśmy się do lokalnej farmy krokodylej. Na farmie tej choduje się krokodyle na mięso oraz skóry, ale można także zobaczyć bardzo ciekawe (i bardzo duże) okazy krokodyli, które mieszkają tam w wielku stawach, które znajdują się na terenie farmy. Kulminacyjnym punktem dnia jest karmienie krokodyli, kiedy to dwóch (i chyba bardzo odważnych) panów karmi głodne bestie kurczakami. Po karmieniu krokodyli przyszła kolej na karmienie nas samych. Na lunczy były croc burgery oraz udka z krokodyla z frytkami : -) Smakowało jak kurczak.
Kolejny dwa dni spędziliśmy w Kakadu National Park. Z powodu pory deszczowej największe atrakcje parku nie były niestety niedostępne, ale i tak widzieliśmy sporo ciekawej przyrody. Najmilej wspominamy krótki rejs po rzece pełnej krokodyli, wokół której mieliśmy okazję zobaczyć wiele ciekawych ptaków, oraz kąpiele w „basenach” skalnych.
Później był oczywiście Sylwester, ale o tym pisałam we wcześniejszym poście. Zabawa była przednia!
Ostatni dzień w Northern Territory spędziliśmy w Litchfield National Park kąpiąc się pod wodospadami. Lot do Sydney znow był w koszmarniej porze. Wylecieliśmy o 1.30 w nocy, a w Sydney byliśmy o 9.30 rano.
Wakacje z pewnością należą do bardzo udanych. Marta i Krzysiek fantastycznie nas ugościli, poświęcili nam dużo czasu, no i teraz muszą koniecznie przyjechać na rewanż do Sydney : -)